#1 Pierwszy Lot Pchełki – Anna Gajowniczek
Bajki Na Dobranoc
Słońce wyłoniło się zza horyzontu dopiero kilka chwil temu, a budzący się do życia świat powoli rozciągał się w uśmiechu. Skraj starego lasu mienił się ciepłymi odcieniami zieleni, która poruszała się wraz z każdym powiewem wiosennego wiatru. Kropelki rosy po cichutku kapały z liści starego dębu na bujną, soczystą trawę. Ta z kolei szczelnie otaczała gęsty krzew, pod którym coś małego zaczynało się porządnie kręcić.
Dobry obserwator zauważyłby, że zagęszczone gałązki u dołu krzewu wcale z niego nie wyrastają…
Ułożone w stosik patyczki, liście dębu i igły pachnących sosen tworzyły ścianki przytulnego gniazda. W środku, bardzo blisko siebie, ułożone w miękkim mchu, leżały trzy malutkie ptaszki. Dwa z nich otworzyły już oczy i powoli zaczynały przywoływać swoją mamę.
Ich brązowe piórka pokrywały jasne plamki, które niektórym mogłyby się kojarzyć z łuskami. Cóż, wykluły się zaledwie dwa tygodnie wcześniej, więc miały prawo nie wyglądać jeszcze jak ich dumna mama. Ich czysty, lecz i ostry trel zrobił się nieco głośniejszy, gdy ta pojawiła się na horyzoncie. Gdy zauważyły w jej dziobie śniadanie, zrobiły się jeszcze bardziej niecierpliwe. Pierwszy z nich wypadł z gniazda na mokrą trawę po dwóch sekundach, aby zaraz zostać przygniecionym przez równie zniecierpliwionego brata:
- Chyba żartujesz! – wysapał pierwszy. – Rudy, złaź ze mnie!
- No już! – pisnął drugi ptaszek, powoli staczając się na trawę obok brata. Nie wyglądał na skruszonego.
- Mógłbyś chociaż przeprosić! – warknął pierwszy.
- Phi, mogłeś stać gdzie indziej…
Pierwszy ptaszek już otwierał dziób, żeby wypuścić z niego ciętą odpowiedź, kiedy do rozmowy przyłączyła się mama:
- Piórko, Rudy! Dosyć! Tu macie śniadanie – przerwała im, pokazując skrzydłem trzy dorodne gąsienice, które chwilę temu położyła pod swoimi pazurkami. – A gdzie Pchełka?
- Jeszcze śpi. – wymamrotał spod dzioba Piórko, który właśnie zamierzał zjeść uciekające przed nim śniadanie. – I chyba na tyle mocno, że będzie musiała czekać do obiadu, bo żaden z tych robaczków nie zamierza na nią czekać. – Mówiąc to, Piórko niezdarnie skierował się w stronę patyczka, pod którym próbowała się schować zdobycz mamy.
Mama podniosła jednego robaczka i wrzuciła go do gniazda, zaraz obok budzącej się Pchełki. Uśmiechnęła się czule i odleciała do pobliskiego strumyka na poranną kąpiel.
Promienie porannego słońca odbijały się w szumiącej wodzie, tworząc iskrzące widowisko. Mama trzech podlotków wylądowała na wilgotnym brzegu i odetchnęła rudą piersią. Popatrzyła na otaczający ją, spokojny krajobraz i zaczęła śpiewać. Po wodzie i leśnej okolicy poniósł się charakterystyczny głos szczęśliwego rudzika. Czyste, głośne tik, tik, tik przeplatała z subtelnymi siiiiii i ciekawymi improwizacjami głosów pożyczonych od równie rozśpiewanych drozdów i kosów. Jak przystało na rudzika, mogła pochwalić się śnieżnobiałym brzuszkiem, popielatymi boczkami i oliwkowym, ciemniejszym grzbietem. Jej malutka, ale zjawiskowa postać oczarowała nawet latające nieopodal motyle.
Mały robaczek zdążył już wspiąć się na krawędź gniazda, kiedy Pchełka otworzyła jedno oko. Robaczek ze strachu podskoczył i spadł na ziemię. Zaraz jednak otrząsnął się z szoku i szybciutko uciekł w stronę wolności. Ptaszek w ogóle go, tak naprawdę, nie zauważył. Obudzona porannym śpiewem mamy Pchełka najpierw nie wiedziała, gdzie jest, po czym, w kolejnej chwili już stała na brzegu gniazda.
To był ten dzień! pomyślała podekscytowana, po czym poszukała wzrokiem mamy, która właśnie dziś miała ją i jej braci nauczyć latać. Ani śniadanie, ani cokolwiek innego niż ta właśnie lekcja nie szumiało jej w głowie. Ostrożnie rozłożyła skrzydła, popatrzyła z nadzieją na oddaloną, połyskującą wodę, skoczyła i… spadła w kremowo-rdzawe skorupki po jajku, z którego się wykluła. Od razu usłyszała, jak jej bracia duszą się ze śmiechu. Turlali się na trawie zaraz obok niej.
- A wam się udało?- zapytała na wpół zła, na wpół ciekawa. – Czy siedzicie tu dlatego, że poszło wam podobnie?
- Nie chciałem się skompromitować tak, jak ty przed chwilą. – wysapał, wciąż się śmiejąc, Rudy. – Ała! A to za co? – nawet nie zdążył umknąć przed skrzydłem Piórka, który w mistrzowski sposób pacnął go w sam czubek otwartego dzioba.
- Przyganiał kocioł garnkowi. – odpowiedział Piórko, mając żywo w pamięci, jak jego brat spadł na niego z gniazda, dosłownie kilka minut wcześniej.
Ptaszki zamilkły z oczekiwaniem, gdy zobaczyły, że mama jest już gotowa do lekcji latania. Podleciała do nich i od razu wskazała gałąź nieopodal gniazda.
- Wdrapujemy się! – poleciła z uśmiechem.
Rudy, Piórko i Pchełka mozolnie wspięły się na gałąź i od razu ustawiły się w rządku, czekając na kolejne polecenia. Już kilka dni mama opowiadała im o tym, co będą dziś robić. Minęło już tak wiele czasu od ich wyklucia! Już nie były pisklakami. Były podlotkami, a więc w końcu musiały się nauczyć latać!
Pierwszy był Rudy. Wciągnął powietrze, rozpostarł skrzydła i na sygnał mamy skoczył. Niestety, z marnym skutkiem. Zasmucony spojrzał na mamę, ale ta pokazała mu nieco niższą gałązkę, na której mógł chwilkę poćwiczyć. Odetchnął więc raz jeszcze i podskakując z zapałem, dotarł do niższej gałązki. Już po chwili wzbił się lekko nad trawą, aby zaraz miękko wylądować nieco dalej.
Drugi był Piórko. Ten od razu wzbił się wysoko, dumnie patrząc na swoje rodzeństwo. Chwila nieuwagi sprawiła jednak, że pacnął w niepozorną gałązkę i od razu zaczął spadać. Czujna mama szybko złapała synka, aby po chwili sprawdzić, czy jest cały. Trzęsący się ze strachu Piórko nie chciał już ćwiczyć.
Trzecia była Pchełka. Ponownie więc rozpostarła małe skrzydełka, westchnęła z ekscytacji i… ponownie runęła na ziemię pod sobą.
- Co ja robię źle?! – krzyknęła, wypluwając z dzioba ziemię, którą niechcący skubnęła.
- Może za lekko skoczyłaś? A może zbyt do góry? Ciężko mi powiedzieć – odparła zatroskana mama. – Pomyśl o każdym ruchu, który robisz, a każda kolejna próba nauczy cię, co możesz zrobić lepiej. Czasem dopiero kilka bolesnych lekcji uczy nas, co tak naprawdę robiliśmy źle. Nie poddawaj się!
Następne dni upłynęły ptaszkom na nauce latania, która była dla Pchełki coraz bardziej irytująca. Czwartego dnia Rudy już latał z mamą polować, a Piórko urządzał konkursy, kto doleci wyżej. A Pchełka nie mogła nawet dobrze zeskoczyć z gałązki. Była obolała, smutna i zła jednocześnie. Mama obserwowała ją z boku i dodawała jej otuchy, ale poza tym nie mogła zrobić nic więcej.
Któregoś dnia Pchełka jak zwykle szykowała się do kolejnego skoku, kiedy to usłyszała przeraźliwy krzyk swojej mamy.
- Uciekajcie! Dzieci! Szybko!
Pchełka skierowała wzrok tam, gdzie patrzyła przestraszona mama i zobaczyła, jak do gniazda zbliża się czarna wrona. Nie myśląc wcale, Pchełka odbiła się od gałęzi, na której stała i po sekundzie znalazła się w powietrzu. Pchana niepokojem, frunęła szybko w stronę gniazda, aby uprzedzić śpiącego tam Rudego. Jej trel przebił powietrze i szybko dotarł do brata, który od razu poderwał się i wyskoczył z gniazda. Po chwili doleciał do siostry i, razem już, szybko zmienili kierunek lotu, aby jak najszybciej oddalić się od wrony. Pchełka z ulgą zauważyła, że Piórko był już z mamą.
Niewielka wrona leciała do gniazda pewna swojej zdobyczy. Przyjaciel powiedział jej, że są tam aż trzy smaczne kąski. Kiedy była już tuż, tuż, usłyszała ostry, piskliwy trel, który na chwilę odebrał jej całą uwagę. Skierowała wzrok w stronę irytującego dźwięku, ale nie zdążyła zobaczyć, co to było. Szybko zerknęła z powrotem do gniazda, ale to było już puste. Zła zatrzepotała czarnymi skrzydłami i odleciała, nie mając zamiaru chwalić się swoim nieudanym polowaniem.
Ptaszki wylądowały niedaleko strumyka w gęstej, wysokiej trawie.
- Pchełko, umiesz latać! – wyszeptała szczęśliwa, lecz jeszcze dość zdenerwowana mama. – Uratowałaś swojego brata – dodała szybko. – Dziękuję ci, to było bardzo odważne.
- I ja też ci dziękuję – wyszeptał wciąż przestraszony Rudy, lekko drżąc na całym ciałku.
- Naprawdę wysoko leciałaś! – wyznał za to zafascynowany Piórko.
Pchełka słuchała pochwał i powoli docierał do niej spokój. Wrona odleciała i raczej już nie przyleci, skoro w gnieździe nie było już jaj, pisklaków, a nawet podlotków. Teraz zarówno ona, jak i jej bracia byli już młodymi, dorosłymi ptaszkami. Westchnęła zadowolona i popatrzyła na mamę. Ta kiwnęła głową. Pchełka spięła się w sobie i już po chwili szybkowała pod niebieskim niebem, czując się lepiej, niż mogła sobie kiedykolwiek wyobrazić.
I cóż, może zrozumiała to wtedy, może zrozumie kiedyś. Ale co, zapytasz? A to, że w każdym z nas drzemią ogromne możliwości. I dla każdego z nas nadejdzie ten najlepszy moment. Tylko nie możemy przestawać się starać.